Film godny polecenia “Amerykanin”
Niezawodny zawodowy zabójca, Amerykanin Jack (Clooney), napotyka wielkie trudności w realizacji kolejnego zlecenia. Mistrz postanawia się wycofać i decyduje, że następne zadanie będzie jego ostatnim. Zaszywa się w małym włoskim miasteczku w górach Abruzji. Stopniowo zaczyna się delektować życiem z dala od śmierci i ciągłego zagrożenia. Ku swemu własnemu zaskoczeniu, zaprzyjaźnia się z miejscowym księdzem, ojcem Benedetto (Paolo Bonacelli) i nawiązuje romans z mieszkanką miasteczka, Clarą (Placido). Tymczasem zbliża się termin realizacji zlecenia. Wychodząc z ukrycia, Jack niebezpiecznie kusi los…
Samą niewiadomą w tym obrazie jest tożsamość bohatera. Raz jest Jackiem, raz Edwardem, dla obcych fotografem, z zawodu wolnym strzelcem. Widz niby wie lepiej niż postaci przewijające się w czasie seansu, ale znaki zapytania często się pojawiają. A to ważne, bo dzięki takim zabiegom bohater jest dla nas niedostępny i choć my jako widzowie go rozumiemy, to on sam chce być pozostawiony sam sobie. To widać już po pierwszej scenie filmu, zresztą dość okrutnej w swojej wymowie. Później fabuła podąża za pewnym schematem- podstarzały wolny strzelec wykonuje ostatnie zlecenie, niby proste- ma się nie wychylać, nie zakochiwać, pozostać w samotności, zrobić to co ma zrobić i po prostu odejść. Ale to nie fabuła jest tutaj ważna.
Bardzo trafnie i umiejętnie został w ?Amerykaninie? przedstawiony portret człowieka zrezygnowanego, nie potrafiącego zaufać komukolwiek, skrytego, niedostępnego. Duże znaczenie ma też miejsce, w którym rozgrywa się akcja filmu. Natura odgrywa w ?Amerykaninie? dość dużą rolę, bo jest często eksponowana, a sam Jack odnajduje wewnętrzny spokój pośród niej przebywając. Prowincjonalne Włochy mają być przecież ostoją, pobudzać najgłębsze zmysły i właśnie dlatego można je nazwać drugoplanowym bohaterem obrazu.
Błędne jest stwierdzenie , że “Amerykanin” to film nudny, który niczego widzowi nie oferuje (a mniej więcej takie myśli coraz częściej się w sieci pojawiają). Produkcja ta bowiem ani trochę nie skupia się na akcji czy rozrywce, tylko na bohaterze jako zwykłym człowieku, który nie może żyć w sposób normalny. A George Clooney idealnie wszystkie cechy swojego filmowego ego odzwierciedlił. Doskonale widoczne w czasie trwania filmu było, że Jack skrywa w sobie ból, którego nie potrafi złagodzić. I choć można mówić, że motyw zniszczonego człowieka, oszukanego przez zawód i chcącego odejść z niebezpiecznej branży przewijał się już w filmach po stokroć, lecz “Amerykanin” nie chce być niczyim naśladowcą i każe widzowi postrzegać postać głównego bohatera w innych ramach. Forma tej produkcji też jest inna- stonowana, pobudzająca do refleksji. Mniej ważne jest, jak pobyt Jacka we Włoszech się skończy oraz czy uda się mu odejść na zasłużoną emeryturę (wątek ten bierze górę dopiero w końcowych sekwencjach filmu), lecz to co już przeżył i co oraz w jakiej skali odbiło na jego psychice takie piętno.
Charakter bohatera możemy doskonale poznać też podczas scen erotycznych, a w zasadzie jednej, w której beznamiętność Jacka równoważy się z jego chęcią wyrzucenia z siebie wszystkich złych emocji. Ważny w “Amerykaninie” jest również motyw trudnego uczucia do kobiety, które powraca po tragicznych wydarzeniach z początku historii. Owo uczucie pojawia się w specyficznych okolicznościach, wynika z potrzeby zbliżenia się do drugiej osoby, a kończy też w zgoła odmienny sposób, niż to miało miejsce wcześniej. Bardzo ładną otoczkę wokół fabuły tworzy muzyka, która jest jej dopełnieniem i swoistym komentarzem. Trudno powiedzieć jak film wyglądałby bez Georga Clooney?a, gdyż to głównie on był gwarantem powodzenia tej historii. Filmowi można zarzucać udawanie istnienia w nim drugiego dna, choć go nie ma oraz fakt, że reżyser za bardzo skupił się na melancholii zamiast eksponować cechy bardziej dla widza przystępne. Dla mnie jednak “Amerykanin” jest skromnym i stonowanym portretem bohatera niepewnego i strasznie skrytego, co jest najbardziej intrygujące.
Oczywiście film ten nie będzie długo rozpamiętywany, zapewne zapadnie głęboko w niepamięć wielu widzów. Cenię u reżysera jednak to, że w “Amerykaninie” nie popełnił głównego błędu, czyli nie zrobił z tej opowieści jakiejś heroicznej historii z męczeńskim zakończeniem. Pozostał przy swojej skromnej koncepcji, która nic odkrywczego do świata filmu nie wnosi, ale za to magnetyzuje widza swoją szczerością przede wszystkim. I nie wiem czy Wy też, ale ja odniosłem wrażenie, że reżyser stosunkowo często naśladuje w swoim dziele ?Michaela Claytona? (w którym Clooney grał zresztą bardzo podobną rolę). Ale może to tylko moje przewidzenie.
Źródło – Stacja Kultura