Mój przyjaciel pies - Piekniejsze.pl

Mój przyjaciel pies

Mój przyjaciel pies
Mój przyjaciel pies, pies, fot. pixabay

Mój przyjaciel pies

Kiedy byłam jeszcze na tyle mała, że jedynie z zapisu aktu urodzenia i opowieści moich rodziców wiem, że w ogóle wtedy już byłam, moja siostra postanowiła zaadoptować ze schroniska psa. Miała wtedy osiem lat, więc decyzja co do adopcji pieska leżała po stronie rodziców. Teoretycznie, bo jak tu dyskutować z ośmioletnim dzieckiem i odmówić mu uratowanie biednego kundelka ze schroniska, w którym na pewno cierpi i jest mu źle? Chociażby z samotności?

Miał na imię Dingo i był najfajniejszym psem na świecie. Podobno kiedy do nas trafił, wyglądał jak zużyty mop do czyszczenia podłogi. Był pogryziony, miał nieładną sierść. Był wystraszony, trzęsły mu się łapy i bał się podchodzić do ludzi. Po rekonwalescencji stał się jednym z najbardziej zadziornych kundelków na dzielnicy. Każdy pies, który siusiając podnosił do góry nogę, a więc każdy pies płci męskiej, był przez niego obszczekiwany. Gdyby nie to, że zawsze chodził na smyczy (poza momentami, gdy tę smycz zerwał i uciekł z domu na trzy dni) to pewnie inne psy byłyby nie tylko obszczekiwane, ale i pogryzione. I to porządnie.

Był moim rówieśnikiem. Nie zdziwiłabym się, gdyby urodził się tego samego dnia co ja. Był takim moim psim bratem. Przez osiemnaście lat byliśmy najlepszymi kumplami na świecie. A później, kiedy już się zestarzał, dostał padaczki, miał nieustającą biegunkę której efekty trzeba było kilka razy dziennie usuwać spod niego z przedpokojowego linoleum, a do tego po sterydach podanych przez weterynarza zaczęły pojawiać mu się rany (wyglądało to tak, jakby zaczął rozkładać się za życia), uśpiliśmy go, żeby więcej nie cierpiał. W białej kurtce, kozakach na obcasie, zakopałam go na działce w Walentynki w 2009 roku. Dziś rośnie na nim piękna choinka, z którą zawsze witam się tarmosząc za jej gałęzie, kiedy przychodzę na działkę. Tak jakbym jego tarmosiła za ucho mówiąc: cześć, Dingo, bracie.